Trzymam w ręku los na loterię.
Na losie trzy zdrapki, trafienie we wszystkich oznacza główną wygraną: historię idealną.
Zdrapuję pierwszą i ukazuje się cel podróży: północno-wschodni narożnik Polski. Najgłębsze jezioro w kraju – Hańcza. Zaskakujące i nieoczywiste. Suwalszczyzna to jeden z najczystszych regionów w Polsce. Czystych przyrodniczo, czystych od tłumów turystów, od banerów reklamowych przy drogach i od… światła!
Zdrapka nr 2. Skrobię paznokciem kciuka podekscytowany i jest! Cztery doby w luksusowym apartamencie. Termin: (prawie) połowa sierpnia. Apartament muszę sobie na miejsce zawieźć sam. To Mercedes EQS SUV. Największy samochód osobowy w elektrycznej rodzinie Mercedesa. Apartament na kołach. Hasło klucz w pandemii. Nigdy nie spędziłem urlopu w camperze, EQS na pierwszy rzut oka raczej przypomina sam salon ze skórzanym wypoczynkiem, niż kompletny apartament z sypialnią i łazienką.
Zerkam szybko do tabelki z danymi technicznymi. Po złożeniu tylnych foteli odległość od oparć tych w przednim rzędzie to plus-minus dwa metry. Czyli w teorii jest miejsce na dmuchany materac „hotelowe łoże”! A widok z okna, a właściwie z dziesięciu? Sam mogę sobie wybrać, przejechać w jego poszukiwaniu pół globu (tego zelektryfikowanego), stanąć wzdłuż, w poprzek lub na opak. Vistę mam na wszystkie strony świata i nawet w górę, w kierunku gwiezdnego bezkresu.
Zdrapka nr 3. Zabieram się do ścierania, ale myślę, że dwie poprzednie okazały się tak dobre, że tę zostawię na deser… Może zdrapię ją na miejscu i dam się znowu zaskoczyć temu, co tam znajdę?
No dobrze, to czas rozgościć się w moim apartamencie. Klasa „S” od zawsze jest synonimem luksusu. Przez lata limuzyny woziły na tylnych siedzeniach polityków, prezesów i dziedziców. Ci, którzy chcieli identyfikować się z bardziej aktywnym stylem życia i zabrać ze sobą psa, rower lub zestaw piknikowy i zjechać z utwardzonych dróg, raczej spoglądali w kierunku albo klasy „G”, albo w ogóle w stronę Wielkiej Brytanii. I jak Geländewagen z bogatą historią i świetnymi właściwościami off-roadowymi był za mało „posh”, za mało „S”, tak przynajmniej nie lało się z niego strumieniami. Potem doszły amerykańskie aspiracje europejskich oraz japońskich marek i w 2006 roku w Detroit Mercedes pokazał model GL (X164). Dziesięć lat później jego dorosły już potomek z rocznika 2013, doczekał się liftingu i literowej odznaki, wokół której krąży cały ten artykuł. W tym momencie stało się jasne, czym ma być ten samochód – S-klasą, w której wysoko, co jest w modzie, się siedzi, S-klasą w wersji kombi. Do trzeciej generacji dołączyła wersja Maybach, która pojawi się również w rodzinie EQ – pełni elektrycznej.
A czym jest tak naprawdę EQS SUV? Mimo że w świecie Mercedesa pojawiła się nowa nomenklatura dla aut elektrycznych, to „S” oznacza cały czas to samo: największy model z gamy. Największy i najbardziej luksusowy, ze wszystkimi najnowszymi świecidełkami technologicznymi i komfortem podróży na najwyższym poziomie (bardziej luksusowo może być tylko we wspomnianej już wersji Maybach). Wersja testowa to model 580 4Matic wyposażona w baterię 120kWh. Powinna mieć 485 km zasięgu, ale to tylko teoria, bo energia trafia do dwóch silników produkujących łącznie 544KM oraz 858Nm i mimo masy wynoszącej niemal trzy tony, auto bardzo żwawo rozpędza się do prędkości, o których nie wypada tutaj pisać. Na dodatek poczucie niewinności w zakresie łamanych przepisów wzmacnia panująca w środku cisza. Brak silnika spalinowego to jedno, ale testowany egzemplarz wyposażony był w pakiet wyciszenia wnętrza z podwójnymi szybami. Jedyne odgłosy, które dobiegają z zewnątrz, generują opony (GoodYear Eagle F1 w rozmiarze 275/45 na dwudziestojednocalowych felgach) oraz wiatr przy większych, dużo większych prędkościach.
Puszczam gaz i sprawdzam, czy najsilniejsza rekuperacja jest w stanie zatrzymać auto. Jest – samochód zwalnia niemal do zera, ale nie chcąc robić zamieszania na drodze, jadę dalej. Ciszę przepisowej jazdy można wypełnić na dwa sposoby. Pierwszy to wybór jednej z trzech dźwiękowych symulacji przyspieszenia (w trakcie jazdy ze stałą prędkością natężenie spada) – dwie z nich brzmią quasi-silnikowo, a trzecia jest żywcem wyjęta z filmu sci-fi.
Żadna z nich mi się nie podobał na tyle, żeby wygrać z cichym potencjałem sali koncertowej. Bo tak się można we wnętrzu EQS-a poczuć gdy puszczamy muzykę. Gwiazdy na masce – jedna wielka i setki małych – prowokują do poszukiwań utworów inspirowanych kosmosem. Wybór pada na suitę „Planety” Gustava Holsta. Audio Burmestera z kilkunastoma głośnikami na pokładzie, generuje głębię przeszywająca całe ciało.
To, czego salach koncertowych nie ma (przynajmniej w tych kilku, w których miałem okazję słuchać koncertów), to tak komfortowe fotele. Funkcja masażu w jakimkolwiek samochodzie jest dla mnie naciągana, bo pompujące się kulki uciskające plecy mnie nie relaksują, a wręcz drażnią. Ciekawsze wydają się „treningi” i minikinetyka siedzeń, która motywuje do napinania mięśni i zmiany pozycji podczas podróży. Ale to wszystko nic w porównaniu z wentylacją chłodnym powietrzem, zwłaszcza w tak upalne, jak to lato. Klimatyzacja w trybie surround.
Kolejne zaskoczenie to kierownica. Mam słabość do kierownic, doceniam ich dizajn i najbardziej cenię sobie te pierwotne — okrągłe. Ku mojej uciesze w wersji wyposażenia „Electric Art” kierownica jest prawdziwym okręgiem. Bez ściętego spodu na zbyt długie łydki (miejsca jest wystarczająco dużo, a i można włączyć funkcję komfortowego wsiadania), bez agresywnego profilowania na dłonie (to jest, ale niemal niezauważalne). Obręcz jest na pewno grubsza i najprawdopodobniej ma większy obwód od tych w wersjach AMG. Tak naprawdę to właśnie trzymając kierownicę, poczułem, że prowadzę duże auto. Mimo wymiarów zewnętrznych nie jest to oczywiste, pewnie też za sprawą skrętnej tylnej osi. Przy niskich prędkościach aż do 10 stopni, dzięki czemu średnica zawracania to jedynie 11 metrów (VW Golf jest tylko o 10 cm lepszy), a nadmienię, że auto ma przeszło pięć metrów długości. Wnętrze otula pasażerów dosyć szczelnie. Drewniane dodatki, ciepłe tonacje materiałów i falujące, organiczne linie deski rozdzielczej oraz drzwi potęgują poczucie przytulności. Efekt podbija nastrojowe oświetlenie — Bóg jeden raczy wiedzieć w ilu odcieniach — a wisienką na torcie są poduszki w zagłówkach…
No dobra Michał, pobudka!
Chcąc sprzedać tak kosztowne auto w 2023 roku – minimum 591 tys. PLN – nie można opierać się na samym komforcie i usypianiu zmysłów. Auto musi być smart i mieć minimum dwa ekrany większe niż te, na których oglądałem Siedem Życzeń trzydzieści lat temu. Co więcej, na zawołanie „Hathor, hathor, hathor!” (niem. – „Hey, Mercedes”) powinien opowiadać dowcipy o BMW.
Pokładowego Rademenesa możemy poprosić o regulację szeregu funkcji, ale efekt interakcji w języku polskim psuje odrobię syntetyczny sposób mówienia systemu. W testowanym egzemplarzu ekranów było pięć (plus jeden HUD), z czego trzy ukryte pod jednym szklanym panelem – hyperscreen’em. Ich obsługa może być różnoraka: dotykowa, po części z kierownicy lub głosowa. Przycisków na desce rozdzielczej jest jak na lekarstwo i najbardziej brakowało mi tych do obsługi klimatyzacji. No, niby można powiedzieć „Hathor, hathor, hathor”, ale po pierwsze to ja jestem nieśmiały, a po drugie nie chcę przekrzykiwać mijającej Jowisza, grającej wciąż orkiestry.
A skoro już wpadliśmy w pole grawitacyjne gazowego olbrzyma, porozmawiajmy o przeciążeniach, do jakich zdolna jest nasza Gwiazda. Auto waży 2810kg i podobnie jak Jowisz wśród swoich planetarnych towarzyszy, jest najcięższym modelem w gamie Mercedesa. Mimo to przyspieszenie do setki zajmuje mu 4,6s. Nie jest to rekord elektrycznego świata, ale od jego bicia będzie (być może) wersja AMG. Wydawać by się mogło, że utwardzenie zawieszenia w trybie jazdy „Sport”, nisko osadzona bateria i „torque vectoring” utrzymają olbrzyma na kursie w zakrętach, ale fizykę ciężko jest pokonać i trzeba pogodzić się z tym, że to nie lekki roadster, który zmienia kierunki zwinnie i pewnie.
To, co ogranicza podróże międzyplanetarne, to między kwestia paliwa. Eskapadę po Polsce też trzeba zaplanować niczym podbój kosmosu – ładowarek na północnym wschodzie jest niewiele. Planowanie z mapą w ręku i cyrklem. Liczenie odległości i ważenie priorytetów poboru prądu. Na szczęście Hańcza jest niedaleko Suwałk, w której namierzyłem stację 140kW. Podczas ładowania przez pewien czas byłem sam (na dwa stanowiska) i udało mi się naładować 91kWh w 60 minut, co wydaje się wynikiem do zniesienia. Koszt: 300pln. Ale to też dlatego, że jestem bardzo okazjonalnym klientem i nie mam wykupionego abonamentu. Ten opłaci się częściej korzystającym z ładowarek kierowcom.
Oczekując na uzupełnienie akumulatorów, przypomniałem sobie, że mam jeszcze jedną zdrapkę! Jedną szansę na wypełnienie 100% planu. A ten przewiduje fotografowanie perseidów. Jestem na miejscu co prawda dwa dni za wcześnie na ich największe natężenie, ale coś na pewno wejdzie w atmosferę Ziemi, bo zjawisko trwa ponad miesiąc. Przygotowałem się od A do Z. Mam aparat i statyw, mam lornetkę Nikona do obserwacji nieba.
Jestem w jednym z dwóch najciemniejszych regionów w kraju. Mam nawet dwa okna w dachu EQS-a – mogę się gapić w niebo całą noc. Wyciągam los i drapię. Kategoria: pogoda. Wynik: chmury, deszcz i zero widocznych gwiazd. Wszystko albo Nic. Przez resztę popołudnia i wieczór siąpi deszcz, a krople zbierają się na obiektywie; nic z tego nie będzie. Wielkie rozczarowanie. Wszystkie okoliczne owady pchają się do suchej i kuszącej komfortem sypialni z tyłu Mercedesa, który w tej sytuacji może już tylko zostać kapsułą do spania, w akompaniamencie szelestu deszczu…
Rozczarowanie pogodową sytuacją poprzedniego wieczoru, spotęgowały promienie słońca, które budzą mnie kolejnego dnia. Rozglądam się przez wszystkie okna, zapowiada się piękny dzień. Nad Hańczą unosi się jeszcze resztka mgły, w oddali ktoś łowi z łódki ryby.
Robię kawę i rozmyślam o kosmosie. Jedyne gwiazdy, jakie tu zobaczyłem, to ten na grillu EQS-a. Czuję złość na naturę, mam żal do kalendarza i pretensje do losu. Tak to już na loterii jest – najczęściej się przegrywa. Przynajmniej w drodze powrotnej czułem się kosmicznie zrelaksowany.
Nie jestem znawczynią motoryzacji, ale absolutnie nie jestem odporna na romantyzm tych zdjęć. Maszyna ożywa i jest oazą życiowej czułości ;)