25 kilometrów, 170 zakrętów i niemal stuletnia historia - Nürburgring to najdłuższy tor wyścigowy na świecie, nieoficjalna arena testowania najszybszych samochodów. Z uwagi na liczbę zakrętów i pułapek, jest uważany za jeden z najtrudniejszych i najbardziej wymagających torów wyścigowych na świecie. Słynny kierowca Formuły 1, Jackie Stewart, określił go mianem “zielonego piekia”. Jednym z kluczowych wydarzeń na Nordschleife jest weekend wyścigowy ADAC Totalenergies 24h Nürburgring, który odbywa się corocznie pod koniec maja i czerwca. W wyścigu uczestniczy 220 samochodów o różnej mocy silnika (od 100 do nawet 700 KM), a także ponad 700 kierowców (amatorów i profesjonalistów). W tym roku miała miejsce jubileuszowa, 50. edycja, której według oficjalnych statystyk na żywo śledziło 230 000 widzów.

Wyobrażenie raju we wszelakich dziedzinach sztuki jest zbliżone do pewnego schematu: beztroscy bohaterowie ubrani co najwyżej w figowy listek, harmonia panująca między wszystkimi istotami, pełna idylla...Wyobrażenie piekła jest skrajnie inne: umęczeni grzesznicy, często trawieni a to przez ogień piekielny, a to przez pokraczne stwory. Wszystko w duchocie, wszystko w ścisku
i udręce. Wszystko w ognistej czerwieni, brązach i zwęglonej czerni. A gdyby tak połączyć wszystkie części tryptyku Hieronima Boscha? Czy istnieje gdzieś „zielone piekło”?

O Nürburgringu dowiedziałem się z brytyjskiego programu motoryzacyjnego, który w połowie lat dwutysięcznych maniakalnie śledziłem. Top Gear, mimo że posiadał własną pętlę do mierzenia czasów przejazdów testowanych samochodów, często odwoływał się do niemieckiego toru i realizował na nim filmy, również te nie do końca poważne. Program zyskał sławę i stał się głównym opiniotwórczo-satyrycznym kanałem motoryzacyjnym, a pętla zlokalizowana w południowo-zachodnich Niemczech, z owianego tajemnicą centrum testowania prototypów – mekką wszystkich „samochodziarzy”.
Historia toru sięga 1918 roku, kiedy plan jego budowy ogłosił cesarz Wilhelm II Hohenzollern. Koncepcja zaczęła się krystalizować siedem lat później, a oficjalne otwarcie miało miejsce 18 czerwca 1927 roku. Jest to najdłuższa pętla wyścigowa na świecie. Ma maksymalnie 25,37 km i składa się ze 170 zakrętów. Wewnątrz północnej pętli (nordschleife) toru położone są cztery miasta i wsie: Nürburg, Quiddelbach, Breidscheid i Herschbroich.

Z punktu widzenia producentów aut sportowych The Ring jest areną nieoficjalnych mistrzostw – każdy próbuje pobić rekord czasowy swojego bezpośredniego konkurenta i pochwalić się tytułem „najszybszego na Nordschleife”, by na tym opierać swój marketing. Mistrzostwa bywają również oficjalne. Pętla GP przez lata gościła kierowców Formuły 1. Regularnie odbywają się mistrzostwa WEC (World Endurance Championship) – wyścigi długodystansowe.
Ale najciekawszy wydaje się być aspekt cywilny. Bo o ile nikogo nie dziwi obecność dużych koncernów czy świata sportu, tak widok cywilnych aut, z miejskimi rejestracjami może nieco zaskakiwać. Otóż najtrudniejszy i najniebezpieczniejszy tor na Ziemi ma status drogi publicznej, każdy może wykupić bilet na przejazd, odbić go podczas wjazdu na bramce i przejechać się przez to „zielone piekło”. No właśnie… Skąd ta nieoficjalna nazwa? Pierwszy określił tor w ten sposób Jackie Stewart i niebezpodstawnie. Jest to tor bardzo trudny technicznie – wąski i niebezpieczny

Powstał w latach, kiedy bezpieczeństwo nie było priorytetem, a położenie mocno ogranicza możliwości modernizacji. Paradoksalnie tor przyczynił się do rewolucji zabezpieczenia kierowców wyścigowych. W 1976 na drugim okrążeniu GP Niemiec F1, Niki Lauda, który nomen omen nawoływał do bojkotu wyścigu właśnie ze względów bezpieczeństwa, miał poważny wypadek i cudem uszedł z życiem. Wypadek naznaczył Laudę do końca życia, a przemysł motosportu wprowadził między innymi trudnopalne kombinezony wyścigowe.
Mimo złej sławy Nordschleife przyciąga tłumy zarówno podczas dni „turystycznych” (kiedy jest otwarty dla aut cywilnych), jak i podczas wyścigów. Entuzjaści motoryzacji z całego świata lgną do niego jak muchy do miodu. Wśród nich również ja...
The Ring od dawna interesował mnie również pod kątem fotograficznym, ale ostatnie trzy lata nie były na tyle fortunne, by zrealizować plany. W 2019 roku przygotowywałem się do uruchomienia kawiarni, rok 2020 wywrócił wszystko do góry nogami, podobnie rok 2021. Nastał 2022 rok i pomysł wrócił do mnie jak bumerang. Zacząłem się zastanawiać, czy to dobry moment, ale odpowiedź przyszła sama. Wcześniej upatrzony wyścig i zarazem największa impreza w sezonie – dwudziestoczterogodzinne zmagania ADAC TotalEnergies 24h Nürburgring – obchodził 50. urodziny.Nie było mowy o przełożeniu tego na kolejny (i kolejny, i kolejny) sezon.
Pierwszą niewiadomą była data. Kiedy tylko została ogłoszona, uruchomiono oficjalny serwis wyścigu. Kolejnym krokiem było uzyskanie akredytacji. W tym celu należało przejść oficjalny proces organizatora – ADAC (niemieckiego automobilklubu). Najbardziej stresująca była weryfikacja. Najtrudniej mają freelancerzy, najłatwiej dziennikarze z nadania dużych redakcji. Ja współpracuję z Nikonem i regularnie publikuję w jego serwisach, co zostało sceptycznie przyjęte przez organizatora, ale koniec końców zaakceptowane. Na moją niekorzyść zadziałał również mój fotograficzny rodowód, nie jestem fotografem sportowym, raczej lawirującym wokół humanistycznej fotografii dokumentalnej. I przetłumaczenie mojego założenia - fotografowania fenomenu toru głównie przez pryzmat kibiców - było najtrudniejsze. Kilkadziesiąt maili, rozmowy telefoniczne z biurem prasowym i jest! Mam pełną akredytację!
Teraz czas na organizację pobytu. Hotele? Nie dość, że w niebotycznych cenach, to jeszcze zarezerwowanie nawet z kilkuletnim wyprzedzeniem! Mało tego, nie są to zazwyczaj obiekty z bezpośrednim dostępem do toru. Taki dostęp oferują głównie pola namiotowe i kempingi. Czyli co? Namiot? Opcja najkorzystniejsza budżetowo, ale najbardziej ryzykowna.
W 2021 roku wyścig przerwano przez ulewne deszcze, które w końcu doprowadziły do powodzi w całym regionie. Poza tym sprzęt i wilgoć? Kiepski pomysł. Szukam dalej, czegoś pomiędzy… Kamper! Bezpieczniejszy od namiotu, łatwiejszy do opanowania pod kątem wilgoci i jeszcze bardziej mobilny. Budżetowo – dokładnie w połowie drogi między namiotem a hotelem.


Kolejny krok to rzecz krytycznie ważna, czyli sprzęt. Wybór padł na Nikona Z 9. Pomyślałem, że to świetna okazja do przetestowania konstrukcji, która wydaje się stworzona do takich celów. Do plecaka spakowałem jeszcze obiektywy Nikkor 14–24, 24–70, 100–400 mm i telekonwerter. Dołożyłem do tego lampę Profoto A10 ze składanym clic-softboksem. Wszystkie przedwyjazdowe pozycje odhaczone, można jechać. Jedyną niewiadomą było miejsce na parkingowe – kempingi nie przyjmują rezerwacji…
Droga z Warszawy zajęła 16 godzin (1200 km) plus godzina stania w kolejce na pole kempingowe. No cóż… Skoro nie mogłem wyjechać wcześniej, to teraz muszę liczyć się z tym, że będę szukał miejsca parkingowego. Szczęśliwy traf sprawił, że znalazłem jedno tuż obok kibiców polskiego pochodzenia (mieszkających i pracujących w Niemczech), którzy zaopiekowali się mną, a pod moją nieobecność mieli auto na oku. Kolejnego dnia pierwsze kroki skierowałem do biura prasowego i po odbiorze akredytacji mogłem zacząć pracę.
Przez kilka tygodni poprzedzających wyjazd zastanawiałem się, jakie zagadnienia zilustrować i w jaki sposób. Miałem ich całą listę, ale zamiast rozpocząć od punktu pierwszego, zacząłem od luźnego spaceru z nadzieją, że założenia same mnie znajdą. Pomyślałem na przykład, że skoro tor ma swoich wiernych fanów, to wśród ćwierć miliona osób, które przyjechały na to wydarzenie, na pewno znajdzie się ktoś, kto ma wytatuowane Nordschleife na ciele. I nie pomyliłem się! Znalazłem kilka takich osób a zdjęcie, które weszło do finalnej selekcji, zrobiłem 50 m od swojego kampera!


À propos chodzenia… Zawsze powtarzam, że za dobrym zdjęciem trzeba się nachodzić. I rzeczywiście, nachodziłem się jak rzadko kiedy! Każdy dzień to około 30 km na nogach, z wypakowanym plecakiem, kurtką i z każdym krokiem cięższym sprzętem. Organizator zapewnił dziennikarzom transport wokół pętli, co było pomocne pod kątem dostępności skrajnych punktów Nordschleife. Na szczęście atmosfera wokół toru była bardzo przyjazna, a zmęczenie rekompensowały miłe rozmowy i dobre kadry.
Chciałem sfotografować tor, ludzi oglądających wyścig i pracujących w padoku, zrobić zdjęcia ogólne oraz uchwycić detale, pokazać prędkość i rozbite auta, euforię i zmęczenie. Żeby dodać pikanterii całemu procesowi, postanowiłem pracować tak długo, jak długo trwał wyścig, ale ostatecznie fotografowałem przez 30 godzin, bez przerwy na sen. Efekt tego to 3500 zdjęć przywiezionych z Niemiec, które trzeba było uporządkować, przebrać i wybrać po jednym, najlepiej ilustrującym konkretne zagadnienie. Potem obróbka, rozesłanie fotografii do moich bohaterów, oraz przygotowanie niniejszego tekstu!